Uwielbiam gry. Jestem uzależniony od gier. Spędzam wiele godzin grając.
Codziennie robię to, co robią inni. Wstaję, jem, myje się. Chodzę do pracy, dzwonię do znajomych i rodziny. Co najmniej kilkanaście minut gram. Czasem mniej, czasem więcej. Nie jest to dla mnie najlepsze (granie, niepowyższe pozostałe czynności) pod kątem finansowym. Gry są drogie. Spider-Man 2 (PS5) – 349 zł, Super Mario Wonder (Nintendo Switch) – 249 zł. Mało która gra kosztuje mniej niż 100 zł.
Kupka wstydu
Jeśli tak jak ja spędzacie przy grach dużo czasu to, macie, tak zwaną kupkę wstydu. Tą nazwą określa się listę posiadanych produkcji, których posiadający nie ukończył. U mnie to nie jest kupka wstydu to raczej KUPA WSTYDU. To niemal trzysta gier (liczę tylko obecnie używane konsole). Nadal kupuję kolejne. Gdybym wycenił aktualną wartość „zaległych gier” to byłaby co najmniej czterocyfrowa kwota.
Wracając do pisania bloga (długa historia), postanowiłem wprowadzić wielką zmianę w tej sferze życia. Od dziś chcę zdobyć 100% osiągnięć w grach, które posiadam. Oznacza to, że przez kilka kolejnych miesięcy nie kupię żadnej nowej gry (dostanę gry z PlayStation Plus Premium i ewentualnie coś na urodziny). Czy oznacza to, że będę w tyle z bieżącymi produkcjami? Tak, jak najbardziej. Jednak myślę, że to bez różnicy. Dlaczego tak sądzę? Odpowiedź jest prosta
Za wysoka cena
Nikogo poza branżowymi dziennikarzami i bajecznie bogatymi ludźmi nie stać na bycie na bieżąco z wszystkimi grami. To dobry moment, by wspomnieć, że cały tekst mówi o grach, ale tak naprawdę w to miejsce można podłożyć filmy, książki itp. (pomijając fragment o cenach). Zwyczajnie nie mam czasu na tego typu rozrywki. Rozprawienie się z KUPĄ WSTYDU zajmie mi co najmniej rok, może dwa.
Oczywiście według marketingowców powinniśmy kupować każdą grę i dodatek do takowej by być „na bieżąco”. Nie koniecznie musicie je ukończyć, ważne, by je kupić, chwilę pograć i napisać coś w social mediach. Nie mamy obowiązku znać każdej produkcji i przechodzić każdej gry. Jeszcze parę lat temu nie rozumiałem tego. Sądziłem, że graczami nazywamy osoby, które ukończyły wszystkie najważniejsze produkcje. Dziś rozumiem, że tak naprawdę nie ma czegoś takiego, jak obowiązkowe gry.
Nie ukończyłem Baldur’s Gate 3.
Brak wolnego czasu w połączeniu z innymi obowiązkami oznacza, że czas na rozrywkę jest ściśle limitowany. Jeśli dodatkowo jesteście w stałym związku, opiekujecie się rodzicami, dziećmi czy kimś innym na kim Wam zależy, to nie macie możliwości przechodzenia wszystkiego, co wychodzi. Nacisk marketingowców, by kupować wszystko na bieżąco, bo to świetne, cudowne i wspaniałe nie wynika z dbania o to, żebyście grali w różnorodne produkcje. Oni chcą po prostu zarobić.
O ile nie jesteście dziennikarzem branżowym, któremu płacą za ukończenie danej produkcji i napisanie jej recenzji nie musicie „być na bieżąco”. Jeżeli od czasu premiery The Sims 4 uważacie, że to świetna gra i nie macie potrzeby kupienia kolejnej, to nikt was nie zmusi do tego. Jeśli kupiliście Nintendo Switch i gracie w najnowsze The Legend of Zelda od dnia premiery to nikt was nie zmusi do zakupu kolejnej gry. Nie jesteście przez to gorszymi graczami, po prostu gracie w swoim własnym tempie. Wasz status gracza nie definiuje wybierany poziom trudności, ulubiony gatunek czy ilość ukończonych produkcji.
Mam wrażenie, że przez kilka ostatnich lat zbyt mocno wkręciłem się w „bycie na bieżąco”. W oglądanie filmów i seriali niedługo po premierze. Chciałem móc dyskutować w Internecie i śmiać się z memów bez kontekstu. Bałem się wykluczenia. Teraz rozumiem, że trudno dyskutuje się o pewnych dziełach bez kontekstu (np. filmach MCU), ale mimo wszystko nie muszę brać udziału we wszystkich dyskusjach. Wiem, że to brzmi jak banał, ale jeśli chcę prowadzić fanpage czy pisać bloga i nie jestem na bieżąco z wszystkimi filmami i grami, to wygląda to słabo.
Przynajmniej tak sądziłem do niedawna. Obecnie myślę, że dużo lepiej odbierane są osoby, które merytoryczne opisują swoje doświadczenia i emocje związane z popkulturą niż Ci ściągający się o kliknięcia piszący byle by zdążyć przed resztą. Zresztą wielkie portale mające dostęp do gier na dwa tygodnie przed premierą i tak wyprzedzą małych twórców internetowych. To ich praca.
Sądzę, że nie powinniśmy spieszyć się z poznawaniem kultury. Dla mnie z popkulturą jest jak z jedzeniem. Dotychczas jadłem jak najszybciej, byle by zjeść „teraz, zaraz”. Teraz zamierzam usiąść spokojnie wybrać sobie coś z karty dań i cieszyć się jedzeniem, do ostatniego kęsa. Jeśli będziecie chcieli skorzystać z moich rekomendacji bądź polecić mi inne dania będę szczerze zobowiązany. Do następnego razu.